jFontSize
A- A A+

Etap centralny Olimpiady Literatury i Języka Polskiego obejmował czterodniowy pobyt w podwarszawskim Konstancinie-Jeziornie, gdzie odbywała się pierwsza część zawodów. Olimpijczycy korzystali z uroków uzdrowiska oraz pobliskiej stolicy, zaś opiekunowie grupy wrocławskiej dodatkowo zorganizowali dla zainteresowanych wyjścia do teatrów – Rozmaitości oraz Narodowego.

Sześciogodzinny przejazd busem oraz warszawskim metrem sprawił, że do ośrodka dotarliśmy późnym popołudniem. Podczas nader interesującego wieczornego spotkania grupa humanistów starała się ustalić najbardziej adekwatną formę adresowania maili, podpierając się przykładami z własnej korespondencji. Nie doszliśmy do konsensusu, choć wypłynęła propozycja „Towarzyszu!”, jako tytułu odpowiedniego na każdą okazję. Przekazawszy wskazówki dotyczące jutrzejszych zawodów, opiekunowie ostrzegli nas, abyśmy… nie wpadli do sadzawki. Eliminacje pisemne odbywały się na przestronnym patio z płytkim oczkiem wodnym, które podobno od wielu lat przekraczali niczym Morze Czerwone co niektórzy olimpijczycy, zaaferowani po pięciu godzinach tworzenia pracy. Tegoroczni uczestnicy byli jednak wyjątkowo przezorni, tak więc historia ta mogła być olimpijską formą urban legend.

Następnego dnia odbyła się decydująca część pisemna. Przyszłych uczestników upraszam o uzbrojenie się w cierpliwość, gdyż grupa wrocławska zajmuje miejsca siedzące jako przedostatnia. Przygotowana do interpretacji porównawczej oraz wbrew okolicznościom przyrody wybrałam liryczne opisy jesieni w wykonaniu Tadeusza Różewicza oraz Julii Hartwig.

Po części pisemnej udaliśmy się do teatru Rozmaitości na sztukę „Nietoperz”. Poprzedziły ją zajęcia z pedagog teatru, która w interesujący sposób wprowadziła nas w tematykę spektaklu. W ciemnej, surowej scenerii pomieszczenia za kulisami specjalnie dla naszej grupy odbywały się warsztaty, które przypominały dość odmienną wersję licealnych zajęć integracyjnych. Równie zadziwiający był sam spektakl, ukazujący problem eutanazji w zaskakującej formie operetki. Efekty wizualne opatrzone były komentarzem filmowym, zaś oba media przenikały się. Również scenografia zmieniała się i zadziwiała, stając się nie tyle tłem, co pełnoprawnym bohaterem, gdyż nawet najmniejszy rekwizyt w kulminacyjnym momencie stawał się motorem akcji. Zainteresowały mnie także próby dialogu z publicznością i włączenia jej w spektakl. Sztuka w Teatrze Narodowym nie przełamywała już wyraźnie konwencji.

Po spektaklu elegancko ubrani odbiorcy kultury wysokiej rozpoczęli bieg przez stację metra, aby zdążyć na autobus do Konstancina-Jeziorny. Niestety, to szczęście nie było mi dane, toteż do ośrodka dotarłam po dwóch godzinach, z refleksją, iż stolica nocą posiada jednak pewien specyficzny urok.

W przeciwieństwie do sprawdzającej przeszło dwustu prac komisji, piątek dla przyszłych olimpijczyków stał się dniem wolnym. Niezrażona deszczową pogodą grupa wrocławska, zamiast w zaciszu Konstancina powtarzać materiał do etapu ustnego, postanowiła zwiedzić stolicę. Podążając w kierunku cmentarza powązkowskiego, nasz opiekun wskazywał ciekawe miejsca w Warszawie i przywoływał ich historię, nierzadko związaną ze znanymi postaciami świata kultury. Jego wiedza okazała się najbardziej przydatna podczas zwiedzania Powązek. Ustaliwszy punkt orientacyjny, rozproszyliśmy się po mieście, po czym porażeni jego niespotykanym pięknem postanowiliśmy poruszać się metrem.

Wieczorem zaplanowano ogłoszenie wyników, jednakże w tym samym czasie nasza grupa przestępowała progi Teatru Narodowego z nadzieją, aby tytuł sztuki „Udręka życia” nie okazał się przypadkiem proroczy. W trakcie sztuki zawiadamianym smsowo olimpijczykom wyrywały się okrzyki radości wzbudzające konsternację widowni.

„Udręka życia” stanowiła dysonans ze sztuką Teatru Rozmaitości. Nie korzystała z odmiennych konwencji, a warstwa fabularna opierała się jedynie na losach trzech postaci oraz rozrysowanych między nimi zależnościach. Uboga scenografia stanowiła oprawę dla osobowości aktorów, niekiedy podkreślanych odpowiednim oświetleniem. Po teatrze już spokojniejszym krokiem wspólnie dotarliśmy do Konstancina.

Ostatniego dnia udaliśmy się do Pałacu Staszica, gdzie obdarzeni szansą rozmowy z komisją udali się do odpowiednich pomieszczeń, zaś pozostali ustawili w korytarzu, aby obejrzeć swoje odrzucone prace opatrzone komentarzem recenzentów.

Olimpiada to z pewnością interesujący sposób spędzenia czasu wolnego, który w moim przypadku zaowocował tytułem finalisty oraz zapewnionym 100% matury z języka polskiego poziomu rozszerzonego. Kilkumiesięczne przygotowania odbywały się pod czujnym okiem p. prof. Mackiewicz, która była moim pierwszym recenzentem i krytykiem, co pozwoliło mi rozwinąć potrzebne umiejętności. Zachęcam do udziału w olimpiadzie.

Tekst: Weronika Bunij z kl.Id

01.jpg
02.jpg
03.jpg
04.jpg