jFontSize
A- A A+

27 kwietnia rozstrzygnięto Ogólnopolski Konkurs na felieton, organizowany przez wrocławskie XII LO. Ponieważ zostałam zakwalifikowana do finałów, wraz z panią Haliną Kopeć wybrałam się do Wrocławia, by uczestniczyć w finałowej gali.

Rozdanie nagród poprzedził interesujący wykład przewodniczącego komisji, profesora Stanisława Beresia, który ze swadą opowiadał o tajnikach pracy w jury oraz o samej istocie tak trudnej formy, jaką jest felieton – „Felieton to wyrzutek – nie wiadomo, jakich ma rodziców, bo jest ich tak wielu, że rodzi się podejrzenie, że poczęty został w czasie pijackiej orgii.” – jak opisał we wstępie publikacji nagrodzonych tekstów. Podczas wykładu zaproszeni finaliści mogli uzyskać kilka cennych rad dotyczących warsztatu, a ich opiekunowie posłuchać ciekawych konkluzji o coraz większej różnicy, która dzieli ich od młodego pokolenia.

Nadszedł czas na ogłoszenie wyników. Nadesłana przeze mnie praca „Patriotyzm w stylu retro” zajęła II miejsce w kategorii szkół ponadgimnazjalnych. Jako nagrodę uzyskałam aparat fotograficzny, wydany zbiór prac tegorocznych laureatów oraz książkę Ludwika Stommy: „Nasza różna Europa…”. Nagroda o tyle ciekawa, że okazała się bardzo zbieżna z moimi zainteresowaniami, które ukazałam w felietonie.

Wszystkich zainteresowanych zachęcam do udziału w podobnych konkursach. Jest to okazja do sprawdzenia własnych literackich umiejętności, a przede wszystkim, oceny przez wykwalifikowane osoby.

Weronika Bunij



Patriotyzm w stylu retro

Historia najnowsza jest pomijana w toku edukacji. Zdechła niedawno i wciąż jeszcze śmierdzi, lepsza ta już zakonserwowana, zmumifikowana i oceniona. Na jej twardej, sprasowanej pod naporem wieków podstawie można budować, a nie rozgrzebywać się i obrzucać nadal żywymi hasłami. Dlatego polski patriotyzm tkwi mocno w czasach zaprzeszłych, ze wszystkich sił zapierając się przed próbami reform, postrzeganych jako nowoczesne zaprzaństwo. To patriotyzm w stylu retro, dopasowujący dawne wzorce do aktualnej sytuacji, z wręcz nonszalanckim pominięciem specyfiki miejsca, czasu i okoliczności.

Sama świadomość narodowa zrodziła się w czasie renesansu, bo Polacy nie gęsi, i swój język mają. Retropatriotyzm czerpie więc inspiracje głównie z mitów i wyobrażeń Rzeczpospolitej szlacheckiej, które z rzeczywistym jej obrazem mało mają wspólnego. Ba, w większości zostały stworzone od nowa „ku pokrzepieniu serc” podczas zaborów. Zaborów, za które de facto odpowiadała gloryfikowana wówczas szlachta.

Zaś szlachta nasza, w czym nie odbiegała zbytnio od europejskich pobratymców, przyjmowała swoją polskość raczej za zbiór charakterologicznych osobliwości, aniżeli za wiodący element osobowości. Dumni byliśmy z wiary nakazującej nam bić Turków oraz z wolności unikalnego systemu politycznego, którego wyjątkowość polegała na tym, że Turków bił ten, kto chciał. Samo słowo „Polak” w dużej mierze było kategorią raczej polityczną niźli etniczną i odnosiło się jedynie do przedstawicieli wyższych stanów.

Co może stanowić wyznacznik polskości? Religia, dzielona niczym łoże z połową kontynentu? Mit spichlerza Europy, nieaktualny od czasów kolonializmu? Słowiańskość, gdy największym piewcą panslawizmu był nasz największy wróg? System wolnej elekcji, w którym sprowadzano królów z importu? Z tego wszystkiego ponadczasowa pozostaje nam jedynie sarmacka waleczność, w czasach pokoju sprowadzona do okazjonalnych ekscesów w stolicy. Ciekawa to tradycja: zimę żegnamy paleniem Marzanny, a lato – paleniem tęczy. Przyznaję, tkwi w tym jakaś pokrętna logika.

Z braku jednostkowych cech należałoby szukać jakiejś ogólnej tendencji. Jedna z nich zdała mi się dość znamienna – Polacy przez wieki pozostawali w kontrze do wszystkiego. Jeśli całą Europą wstrząsały wojny religijne, Polska jawiła się jako ostoja tolerancji i Paradisum Judaeorum. Podczas gdy za miedzą rósł w siłę absolutyzm oświecony, szlachta szczyciła się złotą wolnością na przekór wszystkim, a zwłaszcza zdrowemu rozsądkowi. Gdy po wojnie siedmioletniej następowała reorganizacja układu sił w Europie, Rzeczpospolita wkroczyła w intensywny rozwój kulturalny, jakby nie zauważając, a może nie chcąc zauważać złowieszczej zmiany wiatrów. Jakoś nie potrafiliśmy trafić w swój czas, skutecznie dopasować się do okoliczności. Z różnym dla siebie skutkiem.

Jest to jednak pewien trop, którym można podążać, zwłaszcza biorąc pod uwagę dzieje historii najnowszej – tej, w której wzorców szukać na próżno. W przeciągu jednego stulecia nasz kraj został nagle oczyszczony z elementów etnicznie obcych, przesunięty na Zachód, sprasowany pod komunistyczną unifikacją do poziomu proletariatu – ciężko teraz w przeciągu ćwierćwiecza mentalnej wolności zbudować jakikolwiek patriotyzm na tak grząskim gruncie, jakąś wspólną oś konstrukcyjną narodu. W tym momencie utraciliśmy większość dawnych wyznaczników tożsamości, dlatego nie pozostaje nam patriotyzm, tylko właśnie retropatriotyzm. A każde przywołanie stylów dawnych skazane jest na synkretyczne pomieszanie z poplątaniem i dyletanckie dopasowywanie faktów do okoliczności.

Nacjonalizm oparty na takich postawach zdaje się być wydmuszką, ideologią opartą na ideale, który zapisał się w świadomości w innym miejscu, w innym czasie i w innych okolicznościach. A zaprzęgnięcie patriotyzmu do niecnych politycznych celów spowodowało pewną deprecjację szlachetnego w gruncie rzeczy zjawiska w oczach mniej krewkich obywateli. A także nadspodziewaną wręcz nobilitację w kręgach bardziej krewkiej młodzieży, o czym świadczy skok w sondażach pewnej specyficznej partii.

Jednakże właśnie ten rodzaj przywiązania do ojczyzny przeniknął do grupy dotychczas życiem politycznym niezainteresowanej. Retro stało się „trendy”, a nowe pokolenie, zwyczajowo zbuntowane przeciw tradycji, teraz sprzeciwiło się swojemu tradycyjnemu wizerunkowi poprzez przywiązanie do konserwatyzmu. W zasadzie patriotyzm czasów wojny może podczas pokoju zdawać się atrakcyjny niepokornym jednostkom.

Z drugiej strony wielu marzy się wizja niczym z krajów mlekiem i miodem płynących – to zwykłe, codzienne oddanie dla kraju, wyrażone w płaceniu podatków, mówieniu dzień dobry, proszę i przepraszam, bo Orzeł może, a nawet i chce. A może jednak niekoniecznie. Potrzeba by zaufania społecznego, którego nie można odbudować w przeciągu jednego pokolenia. Nie ma nawet do tego podstaw. Są zgoła inne, sięgające korzeniami daleko poza historię najnowszą.

Dlatego z braku odpowiednich wzorców patriotycznych niektórzy odnaleźli swoją tożsamość w opozycji do reszty, uwydatniając różnice bez konkretnego planu i porządku, wypatrując na Zachodzie tych zmian, które można by przewrócić na nice w podkreśleniu własnej odrębności. I na tym budujemy nasz retropatriotyzm. Stając okoniem wobec tego, co staje się powszechne. Pozostaje pytanie, z jakim dla siebie skutkiem.

„Retro stało się trendy – pisze Autorka. Dlaczego? Z niewiedzy zwykłej o historii najnowszej i pompowania w młodych ludzi tego, co trąci myszką, „jest zmumifikowane i zakonserwowane”. Weronika zdecydowanie i nader ironicznie wytyka niedoskonałości polskiego systemu edukacji. Bo lepiej przecież paść się mitami i legendami niż spojrzeć tuż za siebie i… zobaczyć potwora. Autorka bombarduje czytelnika pytaniami, które sprowadzają się do jednego: „Co nam zostało z tych lat?”. „Sarmacka waleczność” – odpowiada. I, nie dając się porwać fali patosu, brutalnie sprowadza czytelnika na ziemię. Z sarmackiej wojowniczości zostały smutne resztki – zamiłowanie do bójek pod płonącą tęczą. Mało optymistyczne, ale dające do myślenia.”