jFontSize
A- A A+

Już po raz trzeci młodzież z Banacha uczestniczyła w tygodniowym obozie żeglarskim na Mazurach. Wspaniałą przygodę przeżyliśmy dzięki firmie "Róża Wiatrów". Zapraszam do przeczytania relacji jednej z załóg...

 

 

Dzień pierwszy:
Świdnica - Giżycko - Węgorzewo
Dzień rozpoczęliśmy od bardzo wczesnej pobudki. Czekała nas kilkugodzinna droga pociągiem na piękne Mazury. Wszyscy podekscytowani obozem, nie mogliśmy doczekać się dojazdu do Giżycka.
Gdy dotarliśmy już na miejsce, okazało się, że czeka nas 45 minutowa przejażdżka autokarem do Węgorzewa. Jednak wszyscy, przyprawieni o dobre humory, śpiewaliśmy piosenki i bujaliśmy się na siedzeniach. Zanim się obejrzeliśmy, byliśmy już na miejscu i wybieraliśmy składy na łodzie: „Ukąś”, „Ugryź” i „Gupią”,
a następnie poznawaliśmy się z naszymi sternikami: Kubą, Madzią i Moniką.
Pierwszy dzień minął niezwykle szybko, a my zmęczeni podróżą i wrażeniami poszliśmy spać na bujających się na falach łodziach (początkowo ciężko się było przyzwyczaić).

Dzień drugi:
Węgorzewo - Mamerki
O godzinie 8:00 mieliśmy pobudkę. Nadal podekscytowani zjedliśmy śniadanko, pospacerowaliśmy, przeszliśmy kurs BHP na łodzi. Chociaż pogoda z samego rana nie za bardzo nam sprzyjała, udaliśmy się w pierwszy rejs w kierunku Mamerek. W trakcie trochę się wypogodziło, a my poznawaliśmy się ze sternikami, dowiadując się ciekawych rzeczy o żeglowaniu, jak i samych Mazurach.
Wieczorem rozpaliliśmy ognisko i przy akompaniamencie gitary rozpoczęliśmy śpiewanie starych, polskich piosenek oraz szant.

Dzień trzeci:
Mamerki - Giżycko
Obudziły nas piękne promienie słońca. Wychodząc na pokład pierwsze co zobaczyliśmy to... cisza na jeziorze. Po śniadaniu i odebraniu kateringu rozpoczęliśmy dalszą żeglugę, tym razem powracając do Giżycka. Czekała nas przeprawa przez jezioro i kanały. Przepływając przez nie mogliśmy poznać dokładnie tamtejsze miejscowości, które wydawały się być oderwane od rzeczywistości (TAM BYŁ ORLEN DLA ŁODZI!).
Wieczorem część z nas wybrała się na spacer po Giżycku, a druga część rozpoczęła nocną kolację na kocyku i hamaku nazywając to "nocnikiem".
Gdy zakończyliśmy przechadzki po Giżycku i piknik, postanowiliśmy wybrać się na plażę, mimo że było już bardzo ciemno. Wróciliśmy dosyć późno, ale z wielkimi uśmiechami.

Dzień czwarty:
Giżycko - Zatoka Skanał
Z samego rana rozpoczęło się ładowanie całego sprzętu- czekała nas noc w stu procentach na dziko- na tzw. "bindudze". Wszyscy podekscytowani ruszyliśmy w dalszą trasę. Mimo że wiatr nas nie rozpieszczał, ochoczo rozkładaliśmy żagle i głośno śpiewając pokonywaliśmy "mile morskie".
Kolejny wieczór z rzędu rozpoczęliśmy śpiewy przy ognisku przy akompaniamencie gitar oraz kumkających i skaczących żabek, które były wszędzie (oczywiście były bardzo urocze, zwłaszcza jak skakały po stopach)

Dzień piąty:
Zatoka Skanał - "Pod Wierzbą"
Dzień przywitaliśmy kąpielą w jeziorach, smacznym śniadankiem i dużą ilością śmiechu i rozmów. Nocleg na bindudze zdecydowanie nam się podobał.
Udaliśmy się w kolejne, magiczne miejsce, które znajdowało się bardzo blisko rezerwatu koni polskich. Jednak jedyne co widzieliśmy to były ich odchody. Była to noc, która częściowo została spędzona na dziko- mieliśmy około 200m do cywilizacji (łazienek i prądu).
Wczesnym wieczorem zaliczyliśmy kolejną kąpiel w jeziorze, w tym Aqua Zumbę, którą poprowadził Adrian (kl IIa). Dzień zakończyliśmy tradycyjnie ogniskiem.

Dzień szósty: 
"Pod Wierzbą" - Kacze Rajno
Z rana wszyscy udaliśmy się do łazienek z przedłużaczami w celu naładowania sprzętu- czekała nas kolejna noc na całkowitym odludziu (swoją drogą- bardzo spodobała nam się taka opcja i woleliśmy spać na bindudze niż w portach).
Nocleg na Kaczym Rajnie był równie ekscytujący jak wszystkie pozostałe.
Aby tradycyjnie zakończyć dzień- rozpaliliśmy ognisko, które popsuł nam deszcz. Mimo to- było super.

Dzień siódmy:
Kacze Rajno - Pisz
Powoli zaczęła docierać do nas bolesna rzeczywistość. Wiedzieliśmy, że im bliżej Piszu- tym bliżej wyjazdu do domu.
Nikomu nie chciało ruszyć się z tego przyjemnego miejsca, które było położone bardzo daleko od jakiejkolwiek cywilizacji. Jednak tak nam się tylko wydawało- rankiem ujrzeliśmy koparki i różnego rodzaju sprzęty do wycinki drzew. Człowiek przed tą cywilizacją chyba nigdzie się już nie ukryje.
Rozleniwieni i rozpieszczani przez słońce siedzieliśmy i w ślimaczym tempie kończyliśmy śniadania, aby wyruszyć w dalszą drogę. Był to dla nas ostatni dzień żeglowania. Dodatkowo czekała nas nowa przygoda- przepływanie przez śluzę!
Po dopłynięciu do Piszu rozpoczęliśmy sprzątanie łodzi i pakowanie się. Nie był to najlepszy wieczór, bo było nam bardzo smutno. Ale próbowaliśmy cieszyć się ostatnimi godzinami życia w bajce.

Dzień ósmy (chyba najgorszy):
Pisz - Giżycko - Świdnica
Pobudka, smutek, łzy.
Wszystko robiliśmy ostatni raz.
Musieliśmy wrócić do szarej rzeczywistości i szkoły.
Chyba najgorszym momentem było pożegnanie ze sternikami. Tydzień czasu- niby mało, jednak wszyscy zżyliśmy się z sobą, połączyła nas więź, której nie da się rozerwać. Poznaliśmy się na nowo, wiele razem się nauczyliśmy. Łzy lały się w autokarze z Piszu do Giżycka litrami. Nikt nie chciał wracać do domu.
Giżycko witało nas po raz kolejny- niestety już ostatni, a my nie byliśmy już tak szczęśliwi.
W pociągu, gdy opadły z nas emocje, dopiero zdaliśmy sobie sprawę, jak bardzo jesteśmy zmęczeni i jak bardzo chce nam się spać. Większą część drogi odpoczywaliśmy, albo rozmawialiśmy na temat ostatniego, pięknego tygodnia.

Nie widziałam, nie widzę, (i sądzę, że) nie zobaczę minusów wyjazdu na Mazury. Kraina tysiąca jezior to miejsce, które trzeba chociaż raz zobaczyć, przeżyć. Sądzę, że zdanie "co było na Mazurach, zostaje na Mazurach" jest bardzo trafne- nie chodzi tu o rzeczy, o których nie można mówić. Chodzi tu o piękno tego miejsca, które jest nie do opisania. O emocje, które nam tam towarzyszyły. Ten obóz niezwykle nas do siebie zbliżył. Mogliśmy się poznać po raz kolejny. Połączyła nas przyjaźń.
Tam wszystko było inne niż tu.
Mnóstwo przygód- opuszczanie i podnoszenie masztu, mycie przypalonych garnków piaskiem i wodą z jeziora, przechyły, śpiewy i rozmowy do późnych nocy (czasami nawet do rana), wiatr we włosach, mnóstwo lin, wspólne przyrządzanie i jedzenie posiłków, wspólne sprzątanie... to rzeczy, których nie da się opisać w kilku, czy kilkunastu słowach. Bo tego nie da się opisać. Bo to co było na Mazurach- zostaje na Mazurach. I chcemy tam wrócić i przeżyć to jeszcze raz.

Bardzo chcemy podziękować panu profesorowi Pietrzakowi za to, że nas zabrał i z nami wytrzymał. Mamy nadzieję, że zabierze nas Pan następnym razem.

Zapraszamy wszystkich chętnych na następny taki rejs!
Załoga „Ukąś”

01.jpg02.jpg03.jpg04.jpg05.jpg06.jpg07.jpg08.jpg09.jpg