jFontSize
A- A A+

Niniejszy tekst powstał po spektaklu zaprezentowanym 5 września br. w ramach Alchemii Teatralnej w ŚOK-u , a obejrzanym z uwagą przez grupę teatromanów z II d …

Już od najdawniejszych czasów emocje były przyczyną działań wielu ludzi. Z powodu zawiści lub zranionego honoru wybuchały wojny, które pochłaniały tysiące ofiar. Właśnie emocje były w przypadku „Balladyny” Juliusza Słowackiego spiritus movens całej sytuacji przedstawionej w utworze.

Pokaz „Balladyna, czyli zabawa w…” reżyserii Karoliny Kosior wrzuca nas w wir wydarzeń z dramatu romantycznego Słowackiego. Przedstawienie rozpoczyna się pogonią nimfy Goplany za jej ukochanym – Grabcem. Ten traktuje panią Gopła z wyniosłością godną księcia, lecz pamiętajmy, że Grabiec był w oryginale jedynie synem zakrystiana. Trawiona miłością Goplana, po ucieczce Grabca, prowadzi monolog, w którym słowami opisuje swoją wielką miłość do ukochanego. W kolejnej scenie spotykamy się z Kirkorem, który odwiedza dom Aliny i Balladyny w poszukiwaniu żony. Sytuacja ta została przedstawiona w dość niezwykły sposób, gdyż była przeprowadzona w konwencji rewii mody. Dalej wydarzenia toczą się niemal w zgodzie z oryginalnym tekstem – niemal! Wydarzenia przybierają bowiem niespotykaną formę, gdyż Skierka i Chochlik miast przyprowadzić Grabca do Goplany, idą z nim do karczmy i upijają się. W międzyczasie Balladyna zabija swoją siostrę. Akcja w przedstawieniu zaczyna przybierać coraz szybszy bieg – matka Aliny i Balladyny przyłapuje Goplanę, Grabca, Skierkę i całą resztę pijących i gawędzących o heraldyce. Przedstawienie kończy się oświadczeniem Balladyny, iż osoba odpowiedzialna za zabójstwa zasługuje na śmierć.

Po przedstawieniu należącym do serii pokazów Alchemii Teatralnej spodziewałem się zupełnie nowego spojrzenia na utwór Słowackiego. Nie wszystko w „Balladynie, czyli zabawie w…” sprostało moim oczekiwaniom, lecz było to przedstawienie z pewnością ciekawe, potrafiące rozbawić, zaskoczyć i zmusić do zastanowienia.

Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, była minimalistyczna dekoracja sceny, która składała się z białej płachty oraz dwóch krzeseł. Przyznam, iż zaskoczyło mnie takie rozwiązanie technicznie, gdyż kolorowe światło padające na biały materiał wypełniało całą salę pożądaną barwą, tworząc tym samym świetną atmosferę podkreślającą nastrój panujący w aktualnej scenie. Nieraz ten minimalizm dekoracyjny był załamywany poprzez ustawienie aktorów, których szerokie rozstawienie na proscenium dawało efekt wypełnienia przestrzeni.

W pewnym momencie do fabuły wdarł się chaos. Nie wiem, czy był to z zamierzeniem użyty środek artystyczny reżyserki, czy też efekt niefortunnego skonstruowania tekstu. Otóż na przemian występujące perypetie Goplany oraz Aliny i Balladyny w pewnej chwili załamały swój szyk, co zaburzyło cały układ przeplatanych losów bohaterów dramatu.

Gra aktorska w pokazie „Balladyna, czyli zabawa w…” przyjmowała wraz z rozwojem akcji coraz to inne oblicza. Aktorami, którzy naprawdę zabłysnęli w tym przedstawieniu byli Dawid Tymiński, grający Grabca, który zaprezentował swój imponujący wachlarz umiejętności aktorskich (jego rola wymagała bowiem od aktora wykazania się w wielu różnorakich sytuacjach scenicznych) oraz Nikola Wiśniewska, która weszła w rolę Goplany (i również zademonstrowała swoje umiejętności!). Nie przekonała mnie za to scena, w której pijane Skierka i Chochlik wracały z Grabcem z karczmy. Odgrywanie osób pijanych należy z pewnością do jednych z najbardziej wymagających umiejętności w warsztacie aktora, a w tym przypadku nie wszystko zadziałało tak, jak powinno, bo czuję niedosyt.

Przedstawienie zakończyło się, niczym przedstawiony w oryginalnej „Balladynie” grom z jasnego nieba, nagłym blackoutem. Z pewnością było to przyczyną opóźnionej gromkiej owacji widowni. I tak też ja zakończę tę recenzję.

Arek Ziobrowski