jFontSize
A- A A+

Podczas świdnickiego święta teatru (projekt Czas na teatr. Teatr na czasie) miasto gościło aktorów z Narodowego Teatru Starego w Krakowie, co jest rzadkością. Wystawiali oni „ Trylogię” w reżyserii znanego z kontrowersyjnych odczytań tzw.klasyki - Jana Klaty. Odbyły się w grodzie nad Bystrzycą aż trzy spektakle przez trzy kolejne dni, zaczynając od soboty, a kończąc na poniedziałkowym wieczorze. W trakcie 4 -godzinnej sztuki aktorzy odegrali wybrane do inscenizacji sceny, które przywoływały trzy dzieła Henryka Sienkiewicza: „Ogniem i mieczem”, „Potop” i „Pan Wołodyjowski”.

Bohaterami przedstawienia były postaci z wyżej wymienionych dzieł, w które wcielili się, wg wizji awangardowego reżysera, pacjenci szpitala dla wariatów. Adaptację z oryginałem łączy nade wszystko język dialogów, który decydował o walorach spektaklu. Sam pomysł umieszczenia bohaterów w ośrodku dla obłąkanych został zapożyczony z „Kordiana” Juliusza Słowackiego, bo literatura romantyczna hołubiła szaleńców. Czyżby Klata sugerował, że nasz sposób widzenia własnej historii przypomina urojenia pacjentów z psychiatryków?

Zamiast znanej nam z tego okresu Rzeczypospolitej szlacheckiej (akcja toczy się w XVII wieku) widz otrzymuje obraz bardzo uwspółcześniony i poddany krytycznej ocenie. Postaci, jakie wykreował Jan Klata w swoim dziele, nie mają własnej świadomości, ale działają na podstawie instynktu. Brakuje im rycerskiego ducha i poczucia obowiązku czy też wierności wobec przyjętych zasad. Ponadto spojrzenie na historię Polski przez pryzmat chorych umysłowo ludzi zmniejsza wymiar wzniosłości całej trylogii Sienkiewiczowskiej. Podczas 4 godzin spędzonych w teatrze żaden widz nie mógł oderwać wzroku od sceny, na której nierzadko rozgrywały się niemoralne i przerysowane karykaturalnie sceny, bo miłość była udawana, bohaterstwo pozorne, a pijaństwo stawało się marką polskich szlachciców. Ciekawość widowni wzbudzały również sceny pantonimiczne, w których to bohaterowie skakali na łóżkach, tańczyli i śpiewali, co wymagało świetnego panowania nad ciałem.

W mojej opinii cały spektakl był niesamowitym przeżyciem , którego z pewnością warto doświadczyć po to, by zastanowić się nad rolą naszych mitów polskich epoki baroku. Warto również pochylić się nad sensem ironicznego i groteskowego odniesienia się do tekstu „Trylogii”. Niegdyś dzieło to uważano za „biblię narodową” obecną w każdym polskim domu, wszak pisał je noblista ku pokrzepieniu serc. Obecnie to narodowe czytadło uczniowie traktują jak zło konieczne, zaś nasze społeczeństwo nie karmi się pięknymi ideałami rodem z powieści Sienkiewicz.

Powodem do dumy dla każdego świdniczanina mógł być występ Juliusza Chrząstowskiego, który brawurowo zagrał Onufrego Zagłobę . Jego rola skrzyła się od dowcipów, przaśnego humoru i była spoiwem całego przedstawienia. Pięknie partnerował nasz absolwent Annie Dymnej, która zagrała Basieńkę z wdziękiem , wyczuciem i dystansem wobec siebie.

Niezależnie od sprzecznych, a i krytycznych, opinii na temat całej „Trylogii” należy przyznać, że niewątpliwą zasługą twórców spektaklu jest pobudzenie do dyskusji na temat miejsca dzieł klasyki literackiej we współczesnym świecie.

Wrażenia spisał teatroman
Dariusz Sywała z II d